Strona:Grazia Deledda - Popiół Cz.I.djvu/36

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Zimno było, dla rozgrzania się chłopiec od czasu do czasu, biegł szybko, nie czuł się jednak zmęczonym; przywykł używać wiele ruchu, lekko mu było, jakgdyby miał skrzydła, ciepło, wesoło.
— Dokąd idziemy? — pytał matki.
— Po kasztany — mówiła mu raz, a innym razem: — W drogę, w pole, zobaczysz.
Anania biegał, skakał, przewracał koziołki, lecz ciągle macał się, szukając w zanadrzu zielonego, jedwabnego woreczka, tajemniczego, lecz snąć potężnego talizmanu. Mgły opadały.
Po lazurowem niebie wlokły się leniwie pasma białawych obłoków, góry zdawały się odświeżone wilgocią, aż wreszcie żółty promień musnął kaplicę, wznoszącą się na ostrym szczycie góry, odrzynającej się na ołowianem tle chmur.
— Tam to idziemy? — pytał Anania, wskazując gaj kasztanów. W ciszy porannej słychać było świegot samotnej ptaszyny.
— Dalej — odpowiedziała krótko Ola.
Anania biegł dalej. Nigdy jeszcze nie odchodził był tak daleko od wioski i wszystko go zajmowało, zaciekawiało: droga nieznana, horyzonty nowe, mury opleśniałe, olszynki gęste, krzaki, osypane czerwonemi jagodami, ptaszki, wszystko zdawało mu się nowem, ślicznem...
Mgły opadły, słońce rozpuściło jasne promienie, a chmura, na której rysowała się góra Gonare, z ołowianej zmieniła się na różową i na tle tym kapliczka zdawała się bliższą, bliską.
— Ale kiedyż dojdziemy do końca drogi? — pytał Anania, ciągnąc matkę za rękaw.
— Natychmiast. Zmęczyłeś się?
— Wcale nie — odrzekł i pobiegł dalej. Czuł jednak znużenie i ból w kolanach, to też po chwili zwolnił kroku, znalazł się u boku matki i zaczął zarzucać ją tysiącznemi pytaniami. Ola, z koszem