Strona:Grazia Deledda - Popiół Cz.I.djvu/32

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

brykantów świec woskowych i starał się od nich odciągnąć małego swego przyjaciela.
— Pójdź jutro ze mną — mawiał mu, sypiąc kasztany na żar w kominie — pokażę ci gniazdo zajęcy. Jest ich tam tyle, ot takich malusich, bez szerści jeszcze, a uszy już mają, ot, jak długie! Oj długie! — kończył mrużąc oczy.
Nazajutrz Anania udawał się z nim na poszukiwanie rzeczonego gniazda i naturalnie nic nie mógł znaleźć, ale Zuanne klął się na wszystkie bogi, że wczoraj jeszcze na własne widział oczy. Ktoś musiał znaleźć. Szkoda, że Anania wcześniej nie przyszedł, miałby małe zajączki.
— Widzisz! wolisz się bawić z temi tam szubrawcami — mówił Zuanne — lepsze ci świeczki woskowe od żywych zający. Gdybyś tu wczoraj był ze mną...
— A czemuś ich wczoraj nie zabrał — zarzucał mu Anania.
— Chciałem, byś sam znalazł gniazdo — odpowiadał tamten — teraz chodź, poszukajmy gniazda wrony.
Mały pastuszek dokładał wszelkich starań, by zająć i zatrzymać u swego boku małego przyjaciela lecz Ananii zimno było w górach, na które spuszczały się mgły jesienne, wołał pozostawać w wiosce! O matce swej, z tej epoki swego życia, niejasne zachował wspomnienie. Widywał ją mało, rzadko zastawał w domu; pracowała jako najemnica w polu lub u obcych ludzi, a wracała wieczorem zmęczona, zziębnięta, głodna. Ojciec chłopca, od dłuższego już czasu nie pokazywał się w Fonni, i chłopiec nie pamiętał nawet, czy go kiedy widział.
Tylko wdowa po rozbójniku zajmowała się nim nieco i o niej dziecko zachowało wyraźne wspomnienie. Tyle go razy usypiała, koiła swemi dziwnie smętnemi piosenkami. Ona to czesała mu włosy, obcinała brudne u nóg i rąk paznogcie, ocierała