Strona:Grazia Deledda - Popiół Cz.I.djvu/119

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Jaki też widok przedstawi mu się z okna izdebki, którą zamieszka w Cagliari? Morze, morze żywe, nieobjęte; ruchome lazury pod niebios lazurowem sklepieniem. Sama myśl o tem już go rozweseliła; żałował opryskliwości względem dobrej ciotki Tatany, oskarżał się o niewdzięczność, lecz nerwy są nerwami, a Anania nie umiał jeszcze panować nad niemi. Nie chciał jednak uchodzić za niewdzięcznego, brzydził się niewdzięcznością. Porwał się z miejsca, rzucając w nieładzie książki i drobiazgi, wpadł do kuchni, którą dobra kobieta zamiatała zasmucona jeszcze pesymistyczną filozofią swego wychowanka; porwał ją w objęcia wraz z miotłą, uściskał i zaczął wirować wraz z nią, w szalonym pędzie, po kuchni całej.
— Ach ty, ty, ty! psotniku — wołała zdyszana, lecz rozweselona kobieta, a Anania ruchem i głosem udawał pociąg w biegu: buf! buf! buf!
Ułożywszy książki swe i drobiazgi, udał się z pożegnaniem do sąsiadów, poczynając od majstra Pane. Przy warsztacie stolarza, gdzie się zwykli ludzie gromadzić, pusto było i student musiał czekać, siedząc na stoiku, z nogami w opiłkach, aż mu kto drzwi otworzy. Lekki powiew wiatru poruszał nadedrzwiami płachty pajęczyny, śród których uwięzły źdźbła drzewa.
Po niejakimś czasie majster nadszedł, nałożył na plecy stary żołnierski mundur, przy którym brakło wielu błyszczących guzików, uśmiechając się z dziecinnem zadowoleniem, na zapewnienie Anania, że, wygląda jak generał.
— Mam i kepi — mówił z największą powagą — tylko nie mogę go nosić, bo szubrawcy, których tu w sąsiedztwie pełno, kpią ze mnie. Odjeżdżasz zatem, kochane dziecko? Niech cię Bóg prowadzi, niech czuwa nad tobą. Nie mam nic, cobym ci mógł podarować.
— Ależ na co, wuju Pane!