Strona:Grazia Deledda - Po rozwodzie Cz.II.djvu/90

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Co za dziwactwo! — uspakajała go siostr.
Izydor zażartował:
— Ho! ho! piekło! nie dziw, że ci gorąco, ptaszku ty mój!
Chory rozgniewał się.
— Nie żartuj, nie przedrzeźniaj mnie, nie do żartów mi. Nigdy już nie będę mówił: „ptaszku mój!” nigdy. Słuchajcie — ciągnął, opadając na poduszki — brzydka to rzecz piekło... Wiem, że muszę umrzeć, a przed śmiercią mam coś powiedzieć... wyznać, no! nie płaczże Anno Różo... umrzeć muszę a ty, bratku Izydorze, wiesz dobrze, co mam powiedzieć... domyśliłeś się dawno... Ecco! ja zabiłem Wasyla Ledda.
Zia Anna Rosa roztworzyła wystraszone oczy, roztworzyła usta i przypadła piersią do łóżka, trzęsąc się jak w febrze.
— Niczegom się nie domyślał... nic nie wiem — odrzekł łagodnie rybak.
Jakób poruszył się żywo, w oczach jego odbił się niepokój.
— Nie wydaj mnie, na miłość Boga, nie daj aresztować, widzisz, umieram.... daj mi umrzeć, wyjawisz potem... pewien byłem, że wiesz, żeś się domyślał... Co ci Anno Różo? siostro! nie bój się! Izydor więc nie wyda... nie da aresztować....
— Nie to! — jęknęła kobieta. Zdawało się jej, że ją przywalił kamień; uczucie to fizyczne rozpraszało się już, lecz na duszy pozostał ciężar. Coś