Strona:Grazia Deledda - Po rozwodzie Cz.II.djvu/78

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

zwłaszcza. Nie widząc proboszcza w paradnym orszaku, uśmiechano się złośliwie... Bądź co bądź, chrzciny, aczkolwiek paradne, wyglądały na chrzciny dziecka nieślubnego.
Giovanna, chociaż nie oczekiwała proboszcza, pobladła jeszcze bardziej widząc, że nie przyszedł. Ucałowała zsiniałe niemowlę. Serce się jej ściskało złem przeczuciem.
— Pamiętałem doskonale Credo, aż do ostatniego słowa, bez najmniejszej omyłki — upewniał ją prawnik. — Cieszmy się, kumo, i radujmy! Dziecko będzie osobliwością! Urośnie het, precz, jak tyczka, jak matka chrzestna, a wesołe będzie, jak chrzestny ojciec...
— Byle mu tak szczęście służyło, jak kumowi — odparła cicho młoda kobieta.
— A teraz chyba że do stołu! — plasnął w dłonie adwokat. — Dobry to zwyczaj, na honor, dobry!
Wszyscy zasiedli dokoła białym obrusem zasłanego stołu, na którym dymiły się już olbrzymie misy makaronu, a po izbie rozchodziła się woń tłustego, zarumienionego w piecu prosięcia.




W kilka dni później niezwykły wypadek zaszedł w Orlei.
W pobliżu chaty Izydora Pane znajdowała się olbrzymia, przez wiek wypadków skamieniała