Strona:Grazia Deledda - Po rozwodzie Cz.II.djvu/62

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Jakób wychylił jednę po drugiej dwie szklannice wina i śmiejąc się z przymusem, spoglądał na siostrę i rybaka.
— Wyście stworzeni dla siebie, pobrać się wam i basta. Wiesz, Izydorze, że siostra moja, to ciepła wdówka. Pieniądze są, a babina wcale jeszcze czerstwa, jak krzak róż rozkwitłych. Rzekłbyś, że znalazła krynicę młodości, w której o brzasku dnia liczko myje, zmarszczki ściera.
— Bóg z tobą braciszku, co też wygadujesz!
— Pobierzcie się, mówię — wam, siostra moja ciepła wdówka, bo co moje, to jej, a ja się pierwszy przeniosę do wieczności. Myślę, że mi prędko po łbie się dostanie...
— Wino cię chyba z nóg zwali...
— Co mówisz, braciszku! przestań! Złe tu żarty, nieprzystojne. Zaklinam cię na dusze w czyścu cierpiące, przestań!
— Nieprzyjaciół nie masz — zauważył rybak — zresztą od miecza ginie ten, co nim wojuje...
— A zkąd wiecie, czem ja wojowałem — odparł parobek z usty pełnemi arbuza. — Ach, wy niewinne jagnięta, ptaszki wy moje nieopierzone! Mówiąc, to wyszczerzał gębę ociekłą jeszcze czerwonym sokiem arbuza.
Po obiedzie poszli oglądać to, co nazywał swym pałacem. Był to budynek jednopiętrowy o czterech obszernych izbach, kuchni i stajni, czy obórce, więc zwany we wsi „pałacem”.