Strona:Grazia Deledda - Po rozwodzie Cz.II.djvu/47

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

piej weszłabyś do pokoju. I około wieczerzy zakrzątnąć się warto. Damy jaja z pomidorowym sosem. Przyprawię dla ciebie i dla twego męża, bo co sama, to apetytu nie mam.
Zwróciła się do ciotki Bachisii.
— Tracę zupełnie apetyt od jakiegoś czasu... pora bo już...
— Sknerstwo odejmuje ci apetyt — myślała w duchu Bachisia — a Giovanna, milcząc, zapadła w zadumę.
— Jutro ma być kazanie o jedenastej. Niedogodna, co prawda, godzina. Pójdziesz, Giovanno, do kościoła? Przedtem bywało o dziesiątej.
— Nie pójdę — odrzekła niechętnie młoda kobieta, która się teraz wstydziła chodzić do kościoła.
— A! dobrze! istotnie lepiej ci pozostać w domu, dnie tak upalne. Deszcz już pada, jeśli się nie mylę — dodała, wyciągając dłoń rozwartą.
Istotnie, ciężkie, lecz rzadkie jeszcze krople deszczu dudniły po migdałowym krzaku, spadały na piasek, a jednocześnie niebo jak gdyby pojaśniało, chmury przybrały odcień żółtawy, po którym kłębiły się ciemniejsze, podobne do olbrzymich, wodą nasiąkłych gąbek.
Kobiety odeszły i jednocześnie lunął deszcz ulewny, gwałtowny, choć bez wichru i gromów. Trwał z dziesięć minut, lecz spłukał, zmył okolicę całą.
— O Boże! o święty Konstanty! przenajświętsze Wniebowzięcie! — jęczała zia Marcina. — Toż mój Bronta zmoknie do nitki.