Strona:Grazia Deledda - Po rozwodzie Cz.II.djvu/126

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

dał urażony Konstanty. — Zaraz się przekonasz, czy myśli o mnie lub nie.
Wyjął z zanadrza list, rozłożył i zaczął sylabizować. List był od Króla Pikowego, pisany z Rzymu, gdzie ex-sierżant założył handelek win z Sardynii. Naturalnie przedstawiał rzecz tę z właściwą sobie egzageracyą; pisał, że stoi na czele olbrzymiego handlu, że jest dostawcą dworu, zapraszał Konstantego, wymawiał mu, że zwlekał z przyjazdem do Rzymu, gdzie go czeka świetna karyera. Rybak, otwierał szeroko łagodne, błękitne, zdziwione oczy.
— Patrzcie go! patrzcie! — mówił. — Czemużeś mi tego nie mówił odrazu, lecz chował to pisanie? A wiele kosztuje droga do Rzymu?
— Pięćdziesiąt lirów.
— Czy masz tyle?
— Mam.
— A no to jedź, jedz! — zawołał rybak dalekie wskazując horyzonty.
Chwilę milczeli obaj. Rybak stał w wodzie, z pochyloną głową, wpatrzony w białe punkciki na dnie rzeczki, a Konstanty patrzył obojętnie przed siebie. Za rzeczką wiatr kołysał wysokie, tu i owdzie w dolinie stojące drzewa, gęste trawy falowały jak morze, a gibkie kłosy owsa drżały białawe na tle niemal błękitnego pola. Zio Izydor sądził, że nadeszła chwila, w której mógł powiedzieć Konstantemu, dlaczego ksiądz Eliasz i wielu innych sądzili,