Strona:Grazia Deledda - Po rozwodzie Cz.II.djvu/115

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
VIII.

Zaledwie rozbiegła się wieść o powrocie Konstantego, chatkę rybaka zaczęli nachodzić wszyscy sąsiedzi, przyjaciele, krewni i tacy, co przedtem nie raczyli nawet spojrzeć na ubogiego poławiacza pijawek, i tacy, którzy znać nie chcieli Konstantego. Teraz wszyscy ściskali go, całowali, zapraszali do siebie. Kobiety ze łzami w oczach nie zwały go? jak tylko „dzieckiem kochanem”, patrzały nań z politowaniem, naznosiły bułek i kiełbasy.
Dowody te współczucia irytowały Konstantego. Mówił do Izydora:
— Czemu mi okazują, litość? Mam ochotę schować się gdziebądź, uciec!
— Uciec! zaraz; uciekać! — odpowiedział rybak, gotując kiełbasę — cierpliwości, synu Boży. Jakiś niecierpliwy, jakeś się tam popsuł.
Od wybuchu żalu onego pierwszego dnia Izydor traktował Konstantego jak chore dziecko.