Strona:Grazia Deledda - Po rozwodzie Cz.II.djvu/11

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Czemu powtarzacie ustawicznie „duszko! i duszko?” — zaśmiała się służąca.
— Pieniądze są jej i wydaje je, jak się jej podoba — westchnęła Giovanna.
Służąca zaśmiała się głośniej, lecz pani domu, nie chcąc widocznie mieszać się do tej rozmowy, upomniała ją srogo, zlecając trzeć ser suchy do makaronu. Służąca usłuchała.
— Co ci, duszko? — pytała wzdychającą córkę zia Bachisia.
— Ah! wspomniała przeszłość — myślała zia Porreda.
— Mogłażby zapomnieć?... Bądź co bądź chrześcijańska to dusza, nie zwierzę jakieś.
Giovanna odrzekła ze złością:
— Ha! dałam się oszukać! płótno nic niewarte, sukno już ma plamy, ot takie.
— Duszeczko! — zawołała służąca, przedrzeźniając starą Bachisię, lecz spotkawszy się z piorunującym wzrokiem swej pani, spuściła głowę, trąc energicznie suchy ser o tarkę. Ciotka Porreda spędzała na służącej gniew i oburzenie, jakiem kipiała względem gości. Na służącą też spadły gradem nazwy: „bezwstydnej, nędznicy, niewdzięcznej, głupiej, pogańskiej duszy,” przeznaczone dla kogo innego. Wtem służąca zadrapała sobie palec o tarkę i wzniosła skrwawiony, lecz w tej samej chwili, do jadalni wbiegł młody prawnik, owinięty w długi i szeroki płaszcz czarny. Jego twarz zaróżowiona