Strona:Grazia Deledda - Po rozwodzie Cz.I.djvu/86

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Ułożenie pieśni tej zajęło mu dni wiele, a skończywszy układ pieśni, czuł się niewymownie szczęśliwym. Uczuł też nagle, nieprzemożoną potrzebę podzielenia się tem z kimkolwiek. Ale z kim, ale jak? Stróż więzienny, mały neapolitańczyk, łysy, wygolony, z małym spłaszczonym nosem, podobnym do nosa trupiej głowy, przemawiał doń czasami, lecz mógłże zrozumieć i ocenić pieśń świętą? W godzinach przechadzki wzbronione było więźniom trzymanym w odosobnieniu zbliżać się do innych więźniów i rozmawiać z nimi. Konstanty postanowił prosić o spowiedź i zwierzyć się spowiednikowi. Spowiednik, kapelan więzienny, młody był i inteligentny; urodzony w północnych Włoszech, wysokiego był wzrostu, szczupły, zwinny, z czarnemi żywemi oczami. Wysłuchał cierpliwie i uważnie więźnia, kazał przetłomaczyć sobie ułożoną w miejscowem narzeczu pieśń i spytał wreszcie, czy w tem zwierzeniu penitenta nie tkwi czasem próżność. Konstanty zaczerwienił się, mówiąc z wahaniem, że chyba nie. Spowiednik uśmiechnął się dobrotliwie, pocieszył go, pochwalił wiersze, pobłogosławił. Konstanty odszedł od konfesyonału uspokojony i pocieszony.
Po kilku dniach znów wezwał spowiednika.
— Cóż, nowe ułożyłeś pieśni? — spytał tenże dobrotliwie.
— Nie — odrzekł zakłopotany penitent — spuszczając oczy. — Mam prosić o łaskę.
— Jaką łaskę? Słucham.