Strona:Grazia Deledda - Po rozwodzie Cz.I.djvu/74

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

po całych godzinach milczenia, wtulona w kąt, z oczami szklistemi, utkwionemi w jeden punkt, nagle wybuchała płaczem, rwała sobie włosy, miotała klątwy, lub szeptała najtkliwsze słowa, jak gdyby mąż mógł ją słyszeć. Po ostatniem widzeniu się z mężem, któremu nosiła dziecko, opowiadała o tem ciągle, ze zwykłą monomanom drobiazgowością i nieskładnością.
— Stał i uśmiechał się. Blady był jak płótno, a uśmiechał się. Przed nim krata. Malchinedda uczepił się rączętami kraty. Dotykał się rąk dziecka i uśmiechał się. Serce ty moje złote! Serce! gdybyś przynajmniej nie uśmiechał się — tak się tylko uśmiechają umarli. A dozorcy dokoła, jak wrony i kruki dokoła padliny! Przedtem to jeszcze okazywali trochę serca, ale odkąd Konstanty skazany został, nogami go kopią, okrutnicy! Psy! psy wściekłe! Dziecko, spostrzegłszy ich, przelękło się i zapłakało, a on, ojciec, uśmiechał się! W głowie mi się miesza, lecz się wyraźnie uśmiechał. Maleństwo to niewinne płakało, rozumiejąc, że traci ojca, a on uśmiechał się! Serce ty moje złote, serce!
Zia Bachisia sapała głośno, nakoniec nie wytrzymała.
— Doprawdy! — zawołała — pleciesz koszałki-opałki, jak dwuletnie dziecko. Syn twój ma więcej od ciebie rozumu.
Zagroziła nawet, że obije córkę, lecz ani groźby, ani prośby, ani pociechy, nic zgoła nie pomagało.
Z Nuoro nadeszła tymczasem wiadomość, że