Strona:Grazia Deledda - Po rozwodzie Cz.I.djvu/45

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Musimy jechać — utrzymywała Bachisia — bo i inni sąsiedzi odjeżdżają, to pojedziemy w kompanii, ale Giovanno, jeśli pozwolicie, wrócimy za dni kilka z dzieckiem.
— Najchętniej, czekamy, dom nasz waszym domem.
Usiedli do stołu, lecz Giovanna, chociaż spokojna na pozór, nic przełknąć nie mogła. Rozmowa zresztą się nie kleiła. Parę razy Porreducha starała się potrącić o obojętne przedmioty: pytała Giovanny, czy się już zęby jej chłopakowi wyrzynają, dziwiła się, że sąsiedzi puszczają się w drogę na taki upał, pytała, jak się zapowiadają urodzaje w tamtych stronach.
Na dworze cicho było, pogodnie. Spokojem tchnęło południowe powietrze. Słońce zalewało dziedziniec, prążkając złotem i cieniem ścieżkę gubiącą się pod gęstym winnym szpalerem. Jaskółki świegocące przeszywały powietrze. Paweł jedząc czytał gazetę, Gaegata i Minia, (braciszek poszedł był szczęściem sobie w pole do dziadka), ściśnięte w czarnych sukienkach, w połowie obiadu przymykały już senne oczy i słowa Porreduchy padały bez echa, w tę południową, pogodną ciszę, od której tem tragiczniej odbijała postać starej Era i cicha boleść Giovanny.
Natychmiast po obiedzie kobiety osiodłały konie, złożyły swoje kobiałki i pożegnały gościnych gospodarzy. Paweł upewniał, że się postara u adwokata o odwołania się do sądu kasacyjnego, a skoro