Strona:Grazia Deledda - Po rozwodzie Cz.I.djvu/137

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

mu zresztą nic jeszcze do zarzucenia, chociaż mu Król Pikowy mówił o tem ciągle... Nie, nie miał poprostu dość siły, by się zdobyć na nienawiść. Czuł tylko w sobie smętek bezbrzeżny, znużenie podobne do tego, jakie ogarnia usypiających, a w głębi serca wielką miłość, smętną i głęboką, jak zamglone jesienne niebo, i myślał tylko ciągle, ustawicznie o niej, o Giovannie, o niej samej. Czuł, że ją z dniem każdym kocha bardziej, głębiej. Była mu ojczyzną daleką, wioską rodzinną, domem, rodziną, wolnością, życiem, wszystkiem. Była mu wiarą i nadzieją, siłą i spokojem, radością życia i bólu osłodą — wszystkiem mu była... duszą duszy jego.
I gdy okrutny Król Pikowy groził mu tą rzeczą straszną, bez nazwy, ohydną... to tak, jak gdyby śmiercią mu groził. Radby pozostać choć czterdzieści lat więźniem, byle nie stracić Griovanny, a jednocześnie, jeśli tak gorąco pragnął wolności, to tylko, by jej nie utracić.
Zimy tej dokuczało mu zimno. Blady był na twarzy, paznogcie miewał sine, a w czasie przechadzki wygrzewał się na słońcu, skulony jak starzec. Spowiadał się często, zwierzając młodemu kapelanowi z doznawanych udręczeń.
— Kto ci, mój synu, poddaje podobne myśli i przypuszczenia? — pytał kapelan o błyszczących czarnych oczach.
— Ziomek mój, exsierżant, Burrai, ten, którego Królem Pikowym zowią.