Strona:Grazia Deledda - Po rozwodzie Cz.I.djvu/134

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

żeż być żona twoja wyjątkiem? Uboga, młoda, w żyłach krew ma, nie wodę. Wszak prawda, krew nie wodę ma w żyłach? Gęsią byłaby, jeśliby odrzuciła tego tam... Dejasa.
— Kogo? Dejas’a! Kto ci to powiedział? — zawołał zdławionym głosem Konstanty.
— Chyba... żem słyszał od ciebie samego.
Konstanty pewien był, że o tem nie mówił nigdy nikomu, lecz nie był pewien, czy sam o tem nie myślał i to bardzo często od jakiegoś czasu. W głowie mu się mieszało. O Jezu miłosierny! O! dobry święty Konstanty! zkąd człowiek ten mógł wiedzieć o tem.
— Tak... — mówił cicho — prawda! boję się tego... sąsiad starał się o nią niegdyś.... Ah! pijaczysko to, głupiec, błoto! Nie! nie! Giovanna nie zgodzi się nigdy, ohydy tej nie popełni. Na Boga! mówmy o czem innem.
I o czem innem mówili, a ciągle w narzeczu sardyńskiem, by nie być zrozumianymi przez innych wieśniaków. Mówili o studencie suchotniku, co szybkim krokiem oddalał się co wieczór; o Arnolfie Bellinim, co nad umierającym studentem potoki łez wylewał; o Delegacie przechadzającym się około studni, o sroczce, co chudła i liniała ze starości.
Plotki, gawędki, obmowy, nienawiści wzajemne i wzajemne sympatye, wspólne wady i nikczemności pokrewne, zbliżały więźniów w szeregi zwarte przeciw dozorcom i władzy, lecz Konstatnty