Strona:Grazia Deledda - Po grzesznej drodze T.II.djvu/60

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

wątpliwie wrócił, choćby sam, żeby mnie tak nie zostawić.
Pasterza tknęła słuszność uwag Marji, ale chciał ją uspokoić i rzekł:
— Niema powodu niepokoić się. Ściemniło się niedawno i Franciszek z pewnością wróci zaraz, jeżeli dotąd nie wrócił. Dokąd poszli?
— Zginął byk, poszli go szukać. Zlituj się, mój Antoni, pójdź i postaraj się czegoś dowiedzieć. Umieram ze strachu, widziałam ciemne jakieś figury, które się kręcą w tych stronach.
— Do djabła! — krzyknął przerażony. — Kogo widziałaś?
Zarumieniła się w ciemności i nie miała odwagi wymienić Piotra Benu. Pożałowała nawet, że wogóle to mówiła i dodała:
— Widziałam naprzód zdaleka człowieka jakiegoś pieszo, który mi wyglądał na to, że jest z Nuoro, ale go nie poznałam. Potem przejechał jakiś inny, z Fonni, na koniu i śpiewał, cały okręcony workiem, dostrzegłam tylko oczy. Przeraził mnie. Zapytał, czy nie widziałam czy kto przechodził i przeraził mnie. Idź, idź, mój Antoni, zaklinam cię na duszę twej matki, i zobacz, czy Franciszek i Zizzu nie wracają.
Pasterz ponownie starał się ją uspokoić, ale nadaremnie. Dreszcz nerwowy wstrząsał nią i każda chwila wzmagała jej niepokój, tak że sam Antoni, jakby mu się strach udzielił, uczuł jakiś niewyraźny lęk. Stanowczo, puszczając mimo uszu bzdurstwa o jakimś