w każdem włókienku, nagłym, dojmującym smutkiem, a wtedy, znudzona (nuda tak samo była rzeczą dla niej zupełnie nową), z nieuchwytnym wyrazem zmęczenia na czole, zapadła w zadumę, pełną nieznanych pragnień, dalekich wspomnień, niewyraźnych myśli, których nie rozumiała. Ale były to tylko jakby błyski, przelotne widzenia, odbite od szarych chmur, które się szybko rozpływały. Otrząsała się natychmiast, rozglądała dokoła i uśmiechała, kołysząc się i łudząc momentem szczęścia, którego właściwie nie doznała.
Inni zato byli wszyscy szczęśliwi; nawet wuj Mikołaj, pomimo swojego utrapienia z nogą i ciągłych monologów, w których powierzał rogowej tabakierce, bijąc po niej palcem, tysiączne drobne kłopoty.
Najszczęśliwszy ze wszystkich był napewno Franciszek Rosana, a oziębłość, jaką Marja odpowiadała na jego gorące uwielbienie, zdawała mu się rzeczą nieodłączną od jej zrównoważonego, poważnego i uszczypliwego usposobienia.
— Czy kochasz mnie, Marjo? — zapytywał, kręcąc jej pierścionkami na palcach i patrząc głęboko w oczy.
— Tak — odpowiadała, starając się nie widzieć nic poza oczami, jedyną jego urodą.
— I nie kochałaś nigdy nikogo poza mną?
— Nigdy... — mówiła, ale stłumionym głosem.
Co wobec tego znaczył cały świat dla Franciszka Rosany?
Pewnego majowego poranku, małżonkowie dosiedli białej klaczki i udali się do owczarni.
Strona:Grazia Deledda - Po grzesznej drodze T.II.djvu/45
Wygląd
Ta strona została przepisana.