Strona:Grazia Deledda - Po grzesznej drodze T.II.djvu/26

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

twarz jej pobladła jeszcze bardziej, stała się ziemista, a wargi zbielały.
— Co ci jest, Sabinko? — zapytał z przerażeniem młodzieniec, siedzący obok niej. — Cóżeś zobaczyła takiego?...
Obrzucił towarzystwo nagłem spojrzeniem, ale dostrzegł tylko twarze czerwone i uśmiechnięte.
Ożywienie doszło do najwyższego stopnia; dowcipy miłe, ale i dwuznaczne, strzelały z jednego końca stołu na drugi; wszyscy z otwartemi ustami, z wargami świecącemi od oliwy, rozmawiali i śmieli się na cały głos, wypełniając izbę hałasem, który, zlewając się ze światłem, z zapachem potraw i słodyczy, sprawiał w rażenie rozpasanej wesołości.
Stojący w rogu stołu, z połową opalonej na bronz twarzy, oświetloną przez promień słoneczny, wysoki, rudy, rozkudłany pasterz, krajał zręcznie na drobne kawałki dużego prosiaka, upieczonego na rożnie, naszpikowanego i podanego na zimno. Prawie wszyscy, choć nie przestawali śmiać się i rozmawiać, przyglądali się z zajęciem dużym i kanciastym rękom pasterza. Wyjął z kieszeni ordynarny nóż, mocno naostrzony, ze zmarszczonem czołem, poważny i milczący, jakgdyby spełniał święty obrządek, krajał szybko, krótkiemi nieomylnemi cięciami; znajdował zręcznie wszystkie stawy i nóż biegł, skrzypiąc po doskonałej, przyrumienionej skórce prosięcia. Gdy wszystko było podzielone, oblizał sobie spokojnie palce, otarł nóż o obrus i usiadł zadowolony, podczas gdy któryś z gości dawał mu oklaski.