Może gdyby był powrócił w tej chwili i wyrwał jej list, mówiąc, że to fałsz, byłaby mu uwierzyła. Ale Piotr nie wracał, a każda minuta oczekiwania była wiekiem dla zastanowienia i snopem światła przeraźliwego, oświecającego umysł Marji.
Powoli jej wzburzona krew uspokajała się. Blada jak ściana, przypomniała sobie swój sen o żałobnym i tajemniczym liście. Czy to nie było niebieskie ostrzeżenie?
Każdy najdrobniejszy szczegół śmierci Franciszka Rosany stawał jej jasno przed oczami, potwierdzając ostrzeżenie, zawarte w liście. Światło, tak upragnione, rozlewało się nareszcie w jej duszy, — teraz, kiedy już go nie żądała, — ale czemu tak późno, czemu tak późno, o Boże?
Podniosła oczy ku niebu, jakby tam zwracała swoje zapytanie, ale żaden głos jej nie odpowiedział, albo raczej, umysł jej nie był w stanie słuchać odpowiedzi. Ale gdzieś niejasno, skądeś z bardzo głęboka, z miejsca, którego nie umiałaby określić, czy znajduje się w niej czy poza nią, jakiś głos rozebrzmiał, oskarżający jej przeszłość. Rychło jednak myśl zbuntowała się. Ileż innych kobiet, — prawie wszystkie, — zrobiły to samo co i ona. Żadna nigdy nie zaślubiała tego, który był jej pierwszą miłością, czy za to miała być tak strasznie ukarana? To niepodobna.
Po pierwszych chwilach nie powróciła już pocieszająca myśl, że list może być fałszywy. Przelotne widzenie Piotra na rozdrożu owego nieszczęsnego wieczora, wspomnienie drugiego jeźdźca z Fonni, zeznania spólnika i inne szczegóły cisnęły się jej do głowy.
Strona:Grazia Deledda - Po grzesznej drodze T.II.djvu/160
Wygląd
Ta strona została przepisana.