Pewnego ranka, w jakieś siedem czy osiem dni później, Marja siedziała sama z robotą przy drzwiach kuchennych. Wuj Mikołaj z żoną poszli do winnicy.
Ciotka Luiza trwała dalej w swoim nieokreślonym smutku, twierdząc nawet, że się czuje niedobrze, wuj Mikołaj, aby położyć temu koniec, próbował ją rozerwać; wobec tego, że mogli Marję teraz zostawiać samą, chodzili prawie codziennie do winnicy albo do zagrody.
Siedząc przy drzwiach kuchni, Marja wyszywała koszulę, czekając powrotu Piotra. Wielkie szczęście rozpromieniało jej twarz; niejednokrotnie starała się ukryć swą niezwykłą radość przez delikatne poczucie pół wstydliwości, pół samolubstwa, które jej nakazywało nie wydawać się ze swoją wewnętrzną wesołością, może aby nie budzić zazdrości, może, aby czuć ją jeszcze silniej przez skupienie wszystkiego w tajemnicy serca. Jednak oczy ją zdradzały: iskrzyły się, źrenice nabrały połysku agatu, a chwilami otwierały się w zachwycie, zapatrzone w dal, gdzie może jaśniała jakaś niezwykła światłość, bo odbijały jej jasną i uśmiechniętą łunę.
Strona:Grazia Deledda - Po grzesznej drodze T.II.djvu/157
Wygląd
Ta strona została przepisana.
XV.