Jednakże pomału wróciły do zwykłego biegu, a nawet uległy jakby gwałtownej reakcji.
Piotr zaklął i zbuntował się. Nadludzkim wysiłkiem, gdy minęło pierwsze oszołomienie, uspokoił się i uśmiechnął z własnej słabości. Ostatecznie nie stracił nic, powinien tylko skończyć swoje dzieło tak, jak je swojego czasu zaczął. To też następnej niedzieli poszedł do Marji, skoro zobaczył ciotkę Luizę i wuja Mikołaja, wchodzących do kościoła na mszę o dziesiątej rano.
Ubrał się wspaniale, wyglądał elegancko i był blady. Pchnął bramę Noinów po cichu i wszedł śmiało do kuchni. Zobaczywszy go znienacka, Marja zbladła i przeraziła się trochę; była sama w domu i przygotowywała smutnie obiad, myśląc właśnie dosyć uparcie o Piotrze. Od kilku dni smutek jakiś nurtował ją i ściskał za gardło; miała wrażenie, że złożyła jakby ślub zakonny, że pochowała się żywcem, kiedy najpiękniejsza młodość rozpala jej krew potężnem pragnieniem nieznanego szczęścia, wymarzonego może, a niedoświadczonego nigdy.
Tegoż właśnie ranka, słuchając cichej mszy, wcisnęła się w ciemny kąt z płaczem i błagała o łaskę, której ustami wyrazić nie potrafiła, ale o którą serce się dobijało z jękiem:
— Najświętsza Panienko Różańcowa, miej litość nademną, daj mi zapomnieć, albo ukój mnie choć trochę. Zrób, żeby on się nie czuł dotknięty moją odmową, żeby mnie kochał jeszcze.
Pocieszyła się nieco modlitwą, lecz w gruncie nie mogła znaleźć spokoju, nie wiedziała, czy się martwi,
Strona:Grazia Deledda - Po grzesznej drodze T.II.djvu/124
Wygląd
Ta strona została przepisana.