Przyjaźń między kuzynkami, zerwana na czas pewien z lekkiem sercem i bez wyrzeczenia słowa, nawiązała się na nowo. Sabina, mierząc uczucia innych według swoich własnych, usprawiedliwiała Marję z jej dawnej miłości, ale zarazem przyznawała jej słuszność, że zerwała. Pomimo wszystko jej pobłażliwość wynikała poprostu z egoizmu, i nieraz, w różnych smutnych chwilach, gdy przenikała całą prawdę, czuła jakby wzbierającą w sercu falę niechęci do Piotra, do Marji i do siebie samej. Imię Piotra Benu, jakby przez milczącą umowę, nigdy nie zostało wymówione przez żadną z kuzynek...
Późnym wieczorem Sabina jeszcze zbierała dary, które doszły do niezmiernej liczby. Mała śmieszka, spisująca nazwiska, zmęczona i najedzona słodyczami, skorzystała z wolnej chwili i uciekła. Sabina musiała zatem podjąć się jeszcze i obowiązku spisywania. Wchodziła, wysypywała dary, pisała; późnym wieczorem upadała ze zmęczenia.
O zmroku przyszedł narzeczony, wystrojony, elegancki, z twarzą uradowaną i świecącemi oczami; nie wydawał się już brzydki: radość, miłość i duma z urzeczywistnienia upragnionego marzenia opromieniły mu twarz i spojrzenie.
Ale narzeczona była nerwowa i niespokojna. Wiadomość o powrocie Piotra, właśnie jutro, zmieszała ją w najwyższym stopniu; obawiała się, by cos nie zaszło, i zapadała często w zamyślenie z oczyma pełnemi troski i trwogi.
Strona:Grazia Deledda - Po grzesznej drodze T.II.djvu/11
Wygląd
Ta strona została przepisana.