Strona:Grazia Deledda - Po grzesznej drodze T.I.djvu/52

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

w budzie, który służył jako drzwi, Piotr pilnował wołów, gdy pasły się poniżej na pochyłości.
W nocy — dziwne wrażenie, które można zauważyć w wielu okolicach Sardynji, — samotność ożywiała się nieco, a przynajmniej nie była tak zupełna jak za dnia. Gdy wieczór zapadł, Piotr widział światła dalekie w chałupach, słyszał dzwonki pasących się w odległości trzód i zdawało mu się nawet, że słyszy głosy ludzkie, naniesione przez wiatr. Przerywający wielkie milczenie ciemności przyjacielski szczek Malafedy wznosił jakby siew drgającego życia w uroczysty smutek krajobrazu.
Ale zawsze, czy w dzień, czy w nocy, przy pracy, czy w spoczynku Piotr myślał o Marji. Nie zapytywał siebie dlaczego, nie starał się wyjaśnić tajemnicy, nie umiał badać własnych uczuć; niekiedy zwalczał je odruchowo, ale zawsze poddawał się, jak woły pod jarzmo. Marja była piękna, miał ją za dobrą, oczarowała go; kochał ją, myślał o niej, pożądał, i co najmniej cierpiał tem, że jej nie widzi, że nie jest jej równy, że ona nie może pokochać go wzajemnie. Buntował się niejednokrotnie, ale namiętność rosła, zaborcza i zwycięska.
Onieśmielony obecnością Marji, nieraz miewał wybuchy swej dawnej zarozumiałości i poważał się mieć nadzieję. Czuł się silnym, pięknym i odważnym. Wszelkie zakusy wydawały mu się łatwe; Marja była łagodna i słodka i mogła go przyjąć łaskami. Czuł w sobie odwagę powiedzenia jej prawdy, a miał dla