Strona:Grazia Deledda - Po grzesznej drodze T.I.djvu/50

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

tności, gdzie zbocza pokryte lensztykiem i jeżyną, za mykały się gęstwą jałowców i żywiczki, padł któregoś wieczoru na kolana, niby w kościele, i zaczął wzywać Boga, jakgdyby się czuł bliski śmierci, lub w przededniu wielkiego niebezpieczeństwa.
Oddalony od Marji, wyobrażał sobie, że zdoła o niej zapomnieć; tymczasem w samotności poczuł tak rozdzierającą tęsknotę za ciepłem i wesołem domostwem swoich gospodarzy, smutek taki czarny i głęboki, pragnienie posiadania jej tak gwałtowne, że musiał wreszcie zdać sobie sprawę i wyznać sam przed sobą, iż jest zakochany na zabój. Przeraził się: prawdziwe światło tego nagłego odkrycia było straszne. Bo nie była to już butna i niezdecydowana miłość dla Sabiny, ale gwałtowna namiętność, którą przeciwieństwa i rozpacz tem uparciej umacniały w jego sercu.
Modlił się gorąco tego wieczora, klęcząc na kamieniu, w obliczu dymiących mgłami chmur, westchnął do duszy matki i błagał Stwórcę, by go wybawił od złych myśli, jakie tłoczyły mu się do głowy.
Później wspominał zawsze ten wieczór, modlitwę, pierwsze walki, pełne niepokojących przeczuć, i wiara jego osłabła, gdyż nie mógł istnieć Bóg, jeżeli nie wysłuchał jego modłów, szczerych i gorących.
Dnie upływały. Piotr pracował zapamiętale; obrabiał odłogi, palił zarośla, orał kawałki ziemi, na których nic nie rosło, ale obraz Marji nie opuszczał go. Myślał o niej zawsze, zawsze, uparcie.
Ogromny, smutny, milczący krajobraz zagubiony w szarym od nieskończonej dali widnokręgu, gdzieś