Strona:Grazia Deledda - Po grzesznej drodze T.I.djvu/44

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

się, że wszedł mu w krew delikatny jakiś a fatalny lubczyk i zaczął w nim dokonywać powolnego i tajemniczego dzieła.
Kiedy wszyscy się rozeszli, a starzy udali się na górę na odpoczynek, Piotr wyciągnął się w kącie ganku. Jakkolwiek był zmęczony, a gorąco popołudnia, poprostu zabójcze przez coraz ostrzejszy zapach moszczu i przez jednostajne brzęczenie pszczół, usposabiały do snu, nie mógł zasnąć. Wpadł tylko w miły półsen. Z kuchni dochodził lekki stuk. To Marja doprowadzała dom do porządku, zamiatała i myła statki. Leżąc z zamkniętemi oczyma, widział dokładnie jej piękną i wysoką postać.
Myślał, rozgniewany sam na siebie za głupią niechęć, jaką dotychczas żywił ku niej, takiej dobrej, pracowitej, grzecznej i wesołej. Narzucał mu się jej obraz zewnętrzny, gdy tymczasem, prawdziwe wyobrażenie, jakie cudownym sposobem był sobie dawniej wytworzył, zaczęło się rozpływać. Czuł nieprzeparty urok, jaki roztaczała wszędzie i na wszystkich i dał się porwać, cały pochłonięty nieznaną słodyczą, nieuchwytnem marzeniem, nieokreślonem pożądaniem, które mu rozgrzewało krew, dając jakąś gorzką rozkosz, nigdy już potem nie zaznaną.
Nie zdawał sobie jeszcze z tego sprawy, ale już postawił nogę na krawędzi przepaści i zaczynał ześlizgiwać się, niezdolny się oprzeć i zrozumieć, lubo już czuł obawę próżni, czegoś nieznanego, zawrotnego, o głębi bez granic.