kolczastą, kręciła się koło niego, dręcząc półsłówkami i słodkiemi wyrazami. Rozzłościł się naprawdę.
— Albo chodź i pracuj uczciwie — parsknął z nagłym wybuchem, — albo kopnę cię w koszyk, i zobaczysz, jak ci będzie przyjemnie.
Obraziła się, wysunęła dziobek i poszła wdzięczyć się gdzieindziej. Z odległości wymyślała mu, ale on milczał i obcinał dalej sierpem grona z myślą o Sabinie.
Dwaj chłopcy śpiewali bez ustanku, pod wieczór wszczęli bójkę, kobiety podniosły wrzask, wtedy dopiero Piotr zaczął się śmiać, zaprzągł woły do wozu, pełnego winogron, odwiązał psa i wziął witkę. Słup białych mgieł podniósł się z za góry w stronie lasów na Monte Bidde; w powietrzu czuć było wilgoć. Żegnaj piękna poro roku! Żegnaj winnico!
Mijając prostą drewnianą kratę, która odgradzała od gościńca, Piotr nie raczył nawet rzucić ostatniego spojrzenia na ogołoconą winnicę, na opuszczoną chałupę, gdzie spędził był tyle miłych dni i gdzie marzył tak cudnie. Popadł znowu w zły humor i przygnębienie. Gościniec tego wieczora był natłoczony i hałaśliwy: przesuwały się naładowane ciężkie i powolne wozy, w przesyconem wilgocią i lekką mgłą przedwieczornem świetle mijały gromadki wracających z pola chłopów i chłopek; wszystko rysowało się niepewnie na szarawem tle góry.
W powietrzu rozchodził się ledwo uchwytny zapach moszczu, świeżych liści i wilgotnej trawy, a winogrona na wozach, w błękitnym połysku zapadającego
Strona:Grazia Deledda - Po grzesznej drodze T.I.djvu/32
Wygląd
Ta strona została przepisana.