Strona:Grazia Deledda - Po grzesznej drodze T.I.djvu/28

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Byłby chciał uścisnąć ją jak gruszę. Musiał się zadowolić spojrzeniem, pnąc się na drzewo, ale zdawało mu się, że się wspina do nieba.
— Idzie Marja, — rzekł — a nie chcę, żeby ktokolwiek słyszał. Przyjdziesz na winobranie, nieprawdaż?
Nie odrzekła ani tak, ani nie. Gdy Marja znalazła się blisko, schyliła się, by podnieść zrzucone przez Piotra gruszki, ręce jej drżały lekko, nie śmiała podnieść oczu, a nagły rumieniec schodził powoli z policzków. Piotr, wciśnięty w żótłe listowie, z nogami mocno opartemi na dwu gałęziach, czuł na twarzy całe gorąco słońca, całą grę światła oliwek, roziskrzonych na stoku wzgórza, ale czuł zarazem nagłe niezadowolenie, jakby żal ze zbyt spiesznego wyrwania się, tembardziej nieuzasadniony, że Sabina okazała się dla tajemnicy jego serca życzliwie usposobiona.
Milczeli. Daremnie Marja starała się nawiązać rozmowę, rzuciła jakiś żarcik, śmieszny i kłujący, Piotr nie odpowiadał, a Sabina pochyliła się bardziej, żółta jak gruszki, które spadały z drzewa, sypały się jedna za drugą, siejąc delikatną i miłą woń, ciepłe od słońca, przenikającego błyszczące listowie. Marja i Sabina, schylone nad ziemią, zbierały je w zapaski, których oba rogi trzymały ciasno w ręku, a gdy zapaski były pełne, wysypywały owoce do koszy, powstawianych w worki.
Około czwartej praca była skończona, kosze napełnione, grusze ogołocone z pięknych, wonnych owoców. Piotr dźwignął tłomoki na konie, a Sabina,