i dojrzałym owocem, który w słońcu wyglądał jakby był z wosku i miał się lada chwila rozpuścić.
— Piotrze, — rzekła, zbliżając się do miejsca, gdzie składał pościnane pnącze — pojutrze zerwiemy gruszki.
Spojrzał ku drzewom:
— Jak chcecie — odpowiedział.
— Słuchaj, pojutrze rano zerwiesz wszystkie gruszki, a ja przyjdę wieczorem z koniem, aby je zabrać. Czy myślisz, że się zmieszczą w cztery kosze? W dwa tłomoki? Przyjdę dwa razy.
A ponieważ Piotr nie odpowiadał i wracał znowu do szpaleru z gronami, poszła za nim.
— Dobrze obrodziły gruszki, nieprawda? Zeszłego roku nie mieliśmy ani jednej. Myślę, że tego roku zarobimy na nich conajmniej dwadzieścia lirów. Jak ci się zdaje?
— Mnie? Nic mi się nie zdaje.
— Dobrze chodziłeś koło nich. Kupię ci pół tuzina cygar.
— Dziękuję — odrzekł szyderczo.
Mówiła tak swobodnie, że po raz pierwszy zapytał sam siebie, czy nie osądził jej zbyt surowo. Poczuł jakby podmuch świeżego powietrza, wrażenie niespodziewanego zadowolenia. Ale w chwili, gdy ponownie wyrzucał stos winogronowych wąsów na koniec szpaleru, Marja odezwała się nieufnie i zimno.
Strona:Grazia Deledda - Po grzesznej drodze T.I.djvu/22
Wygląd
Ta strona została przepisana.