Strona:Grazia Deledda - Po grzesznej drodze T.I.djvu/160

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Zapytał się w myśli, czy ciotka chętnie da mu rewolwer, tę starą, świętą pamiątkę? — Nie — odpowiedział sam sobie.
Wtedy pchnął drzwi i przy słabem świetle księżyca uniósł wieko starej sardyńskiej skrzyni, pełnej lichego ubrania i podartej bielizny; znalazł natychmiast broń i wyszedł. Ale serce biło mu mocno, a w skroniach tętniło, jakby bulgotały te dwie zgłoski: Kradniesz! kradniesz!
Piotr słyszał je i doznawał uczucia wstydu i złości, że ich nie może zagłuszyć. Ruszył w drogę; noc była głucha, pełna złowrogich cieniów, księżyc ukazywał się i znikał co chwila, żeglując śród wielkich atramentowych chmur, które robiły wrażenie milczących ukrutnie potworów. A w duszy Piotra rozlewało się płomienne i przeraźliwe światło, które mu dawało nigdy nie zaznane, dziwne wrażenia. Czuł, że krok, dokonany tej nocy, jest pierwszym krokiem na drodze grzechu; że po nim nastąpią inne i jeszcze inne, aż do nieznanych i przerażających granic. Doznawał nieokreślonego uczucia strachu, jakiego doświadczył w śnie o szarej drodze śród wysokich, czarnych płotów: przykra, jesienna noc w tej nagiej i samotnej dolinie była niemniej szara i nastrojowa od snu.
Może po spełnieniu zbrodni nie czułby tego cierpienia, wahania i wyrzutów sumienia, jakich doznawał z powodu kradzieży starego rewolweru, który zresztą prawie należał do niego, gdyż miał go odziedziczyć.
Nazajutrz, w dzień ponury i zimny, schował starą broń, trochę zardzewiałą, niemniej jednak zdatną do