Strona:Grazia Deledda - Po grzesznej drodze T.I.djvu/143

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Marja powiedziała mu raz:
— Słuchaj, Piotrze, lękam się, że ojciec domyśla się czegoś; uważam, że musimy być ostrożni.
Zaślepiony jak zawsze, usłuchał, cierpiał i wierzył; nie wpadał nocą, jak dawniej i czekał zawsze odwiedzin Marji w winnicy. Ale ona nie myślała nawet o udzieleniu mu tej łaski.
W ciepłe dni październikowe, śród bujnego winogradu, pod stale pogodnem niebem, w obliczu szarych gór, na których zboczu spalone od upału lentyszki znaczyły smutne rude plamy, Piotr śnił swój rozkoszny sen i nawet w samotności radował się nadziemską nadzieją, wiarą i dalekiem szczęściem. Zdawało się, że marzenie jest silniejsze niż rzeczywistość, że sama nawet idealna obecność Marji, przeświadczenie o jej miłości i wierności dają mu bezbrzeżny spokój.
Gdy tak w jego duszy, niby odbicie łagodnego ciepła słonecznego, rozlewała się błękitna pogoda jesiennego krajobrazu, w którym góry marzyły, a dno doliny, dyszące wronią przezroczych, jakby ulanych z bursztynu winogradów, leżało urzeczone nieskończonością, w duszy Marji rozpętała się ciemna burza.
Nadeszła stanowcza chwila: wrażenia, uczucia, serce, rozum i każdy nerw, każda żyłka zbroiły się w ostre sztylety na tajemną, rozstrzygającą walkę.
Spędzała godziny i noce okropne. Zdawało jej się, że nagle daje zwycięstwo jednej lub drugiej stronie, pokonywając przeciwną, a tymczasem zwycięstwo było już dawno przesądzone. Zwycięstwo leżało po stronie Franciszka, konwenansów i dawniejszych wyrachowali.