Strona:Grazia Deledda - Po grzesznej drodze T.I.djvu/136

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

i wspaniałych, oczu, które patrząc na Marję, powlekały się nieskończoną słodyczą, nie miał w sobie nic pociągającego. Był ziemisto blady, z wystającemi szczękami, na których słabo się znaczył rzadki czarny zarost, niskie czoło miał chmurne, podejrzliwe, a orli nos i nerwowe kanciaste ręce nadawały mu w pewnych chwilach wygląd drapieżnego ptaka. Jednakowoż był dobrze ubrany, obuty elegancko, jak pan; jedwabny sznurek, wiszący na granatowym aksamicie ubrania, kazał się domyślać zegarka; w kieszeni, poza dobrze wypełnionym portfelem, miał białą uprasowaną chusteczkę do nosa z monogramem; zważywszy na to wszystko od paru godzin Marja zaczęła go uważać za bardzo sympatycznego.
Pomimo przykrych słów Róży, podobał jej się jeszcze bardziej po obiedzie, kiedy podprowadziwszy ją do murku, pokazał w oddali, na tle lasku, gromady pięknych krów, pasących się majestatycznie w ciszy południa.
Należały do niego, Franciszka Rosany, a i hala i las, gdzie tylko można było okiem sięgnąć w głąb dąbrowy, czy po pastwiskach pełnych siana, czy na wody bieżące — wszystko było jego. Około godziny trzeciej osiodłano znów konie i kompanja wyruszyła hałaśliwie w dalszą drogę. Słońce, które zaczęło się opuszczać, nie paliło już tak gwałtownie żółtych, pustych przestrzeni, leniwy strumień Św. Ducha odbijał sitowia i krzaki jeżyn i siał zielonemi iskrami pod nogi koni.
Łagodność a zarazem gorącość była w krajobrazie słonecznym pod mocno granatowem niebem. Franci-