Strona:Grazia Deledda - Po grzesznej drodze T.I.djvu/130

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Marja podwoiła cenę, ale nie doszły do porozumienia.
Tymczasem Franciszek zbliżył się do młodego człowieka, może jakiegoś studenta, który, stojąc sam pod skałą, robił notatki ołówkiem i przyglądał się widokowi przez wojskową lornetkę.
— Witam — rzekł z pewną godnością. — Czy pan przygotowuje korespondencję do dziennika?
Młodzieniec chciał mu zaimponować.
— Skąd do dziennika! — rzekł z impertynencją, patrząc jednem okiem w odwróconą lornetkę, w której się odbijał zmniejszony obraz Franciszka. — Zbieram dane topograficzne, bo może tu się wystawi fortecę.
— Do djabła! A w jakim celu? — zapytał Franciszek, udając, że wierzy. — Może dom zdrowia?
Student przygryzł koniuszczek chudych wąsików i spytał: — Skąd pan jesteś?
— Co za cudowny widok? Czy mogę spojrzeć przez lornetkę? — zapytał Franciszek i spojrzał w dal.
Ze szczytu Gonare w dzień pogodny widać brzegi morza i duży kawał Sardynji, ale tego dnia mgła zasnuwała morze i znaczną część widoku.
— Niech pan spojrzy na Sarule, — rzekł miody człowiek, wykręcając lornetkę na nosie Franciszka. — Jest wyraźny i bliski. Widać dobrze całą Barbagię i Logudoro i Baronię i Marghine. Djabelna mgła, musiała przyjść właśnie dzisiaj! Niech pan patrzy teraz w tę stronę: oto dolina Macomer. Tam — zakończył z tragicznym gestem — zgasły ostatnie pioruny Arborei wraz z porażką don Leonarda z Alagonu.