która czerwoną łuną rozświeca drogę. Zbyś jest zdumiony coraz bardziej i nie rozumie przyczyny swego dzisiejszego powodzenia. Lecz, że ma wrodzone lenistwo do tworzenia sobie własnych pojęć o ludziach i wypadkach a Wisia już śpi, pozostawia sobie chęć dociekania przyczyny tego do jutrzejszej rozmowy z Wisią.
Po chwili już, Zbysio z dużym cukierkiem w ustach, który jest tak słodki i trwa tak długo, znajduje się w swojem łóżeczku. Z drugiego pokoju przez przymknięte drzwi biegnie do dziecinnego pokoju nikła smuga światła lampy i słychać przytłumiony odgłos rozmowy mamy i tata. Cukierek się skończył, Zbysio, ukołysany ciemnością i wrażeniami dnia, popada w ten słodki stan pół snu, pół jawy. Lecz ile razy otworzy oczy, widzi na szybie okna miesiąc, który ogromny i świecący, zdaje się zaglądać do dziecinnego pokoju. Światło jego srebrne i przykuwające do siebie oczy, nie daje chłopcu usnąć. Więc mamrocze przez sen:
— „Bozia pali lampu... Zbysio będzie spała... Zbysio gasiła lampu Bozi, fu! fu!“
Po jakimś czasie otwierają się drzwi dziecinnego pokoju, jakaś postać podchodzi do łóżka
Strona:Grający las i inne nowele.djvu/110
Wygląd
Ta strona została uwierzytelniona.