Tuśka zwróciła się do męża:
— To z pewnością ten z drugiej oficyny. Powinieneś zakazać Mundkowi wdawać się z nim. To jest, Bóg wie co. Ładnych rzeczy się od niego nauczy.
Żebrowski podniósł na żonę wzrok pytający:
— Dlaczego?
— Cóż to? Nie wiesz? Przecież to jest syn tej pijaczki, która niedawno takie wrzaski wyprawiała na dziedzińcu. Teraz znów gdzieś znikła. Te dziewczyny i chłopak mieszkają znów sami. Stanowczo powinieneś zakazać Mundkowi przyjaźnić się z tym drabem.
Właśnie Mundek powrócił. Trzymał w ręku książkę jakąś, zawiniętą w papier i położył ją wysoko, na piecu.
— Proszę, żeby mi nikt tego nie ruszał — wyrzekł stanowczym tonem.
— Nie masz tu nic do rozkazywania — rzuciła mu oschle Tuśka.
— Ja nie rozkazuję, tylko proszę! — odparł Mundek i usiadłszy, pogrążył się znów w zadumę.
Pita doznaje ulgi, gdy ją matka wysyła do kuchni, aby była przy tem, gdy naleśniki będą „wysadzane“ z formy.
Gorąco jest w kuchni i Marcysia uchyliła drzwi. Pita podchodzi do nich i chce nabrać trochę powietrza.
. | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . |
W sieni, przy oknie stoi wysoki, chudy sześcioklasista, bardzo blady i mimo młodości zniszczony. Ten młody chłopak ma już zmarszczki i na twarzy obwisłą skórę. Światło jasne, bijące przez szyby okna, oświetla go bardzo ostro. Oczy duże błękitne, jakby załzawione, spotykają się nagle z oczyma Pity. Mundur na nim zniszczony, szynel za krótki, z rękawami, z których ręce uciekać się zdają. Włosy bujne, dawno niestrzyżone, niewyraźnego koloru, spadają mu aż na kołnierzyk, a z przodu, chłopskim sposobem, zakrywają czoło. Jest niezgrabny i nie sili się, aby być innym. Stoi, jakby wbity w ziemię i czyta coś, po-