swemi myślami przenoszą z pokoju do pokoju, jedni uciekają przed drugimi. Robi to wrażenie chwilowego popasu, pomimo, że to jest właściwie życie. Zaledwie myśl pocznie się przyzwyczajać do otoczenia i układać w warstwy, już podrywa się ją, przenosząc w inne środowisko. Rozproszone, jak stado ptaków, ściąga się z trudem, co wymaga dużego wysiłku.
— Proszę cię, Edek, — mówi Tuśka — idź teraz do salonu uczyć się; trzeba nakryć do herbaty.
Za chwilę:
— Proszę cię, Mundek, wyjdź ztąd. Pita będzie się ćwiczyć na fortepianie. Możesz iść do mego pokoju...
. | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . |
Nie rozumie słodka dusza, że to nietylko „książki i zeszyty“ przenieść trzeba z sobą, lecz powlec z sobą coś więcej, coś ponad to, coś, co w takiej ciągłej tułaczce zagubić może właśnie najcenniejsze objawienia, jakiś blask, który mógł rozjaśnić mrok...
I to bezpowrotnie...
Gdy Tuśka tak komenderuje i przerzuca uczącemi się dziećmi, zdaje się jej, że właśnie wypełnia swoje obowiązki.
A w żardinierce ma rośliny, których broń Boże! nie powinno się ruszać z miejsca, bo tego nie zniosą... I chroni je, i stoją nieporuszone, bo zginą.
O Tuśko — wytrawna ogrodniczko!...
Czy znasz ty słowo — bezpowrotnie? Czy wiesz, co ręka twoja biała i pełna, wskazująca dziecku przerwanie nauki, rozprasza w tej chwili?
O Tuśko — dbająca o kwiaty!
. | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . |
Żebrowski wreszcie oczy otworzył.
— Pito! — wyrzekł powoli — tam w palcie mojem, w kieszeni, jest flaszka. To syrop, dla ciebie, syrop Egera.