Bezwiednie, nie zdając sobie sprawy, Pita wyciągnęła za nim ręce.
. | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . |
Po jakiejś godzinie Edek powrócił, a Tuśka wyszła ze swego pokoju i weszła do kuchni, gdzie Pita sama czyściła lampy i nalewała naftę. Marcysi nie było. Wyszła do sklepiku. Na kominie palił się ogarek świecy w kuchennym lichtarzu. Edek zatrzymał się koło wodociągu i puszczał wodę, pragnąc zaczerpnąć świeżej i chłodniejszej. Był zdenerwowany i niespokojny. Zapytał siostrę, czy był Tarnawicz. Tuśka stała obok komina i mechanicznie przewieszała przerzucone przez sztaby ścierki.
Nagle rozległ się łopot nóg po schodach i drzwi od sieni szarpnięte otworzyły się. Wpadła Marcysia.
— Rewizya! — krzyknęła przyciszonym głosem. — Idą, z komisarzem i stróża wzięli. O!.. słychać ich... idą... Jezus Marya!...
Wszyscy zmartwieli, wsłuchani w odgłos ciężkich kroków, pod któremi zdawały się uginać schody...
— Idą... tu...
. | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . |
Po twarzy Tuśki przebiegły płomienie.
— Po... ciebie?... — wyrzuciła ze ściśniętej krtani, patrząc na syna.
— Nie wiem!..
Kroki żandarmów były już pode drzwiami. Och, ilu ich, jakże ciężko idą... jakby dźwigali jakieś kłody na pochylonych i odzianych w sieraki barach.
Jednym ruchem Tuśka przypada do syna. Porywa go w ramiona wspaniałym gestem. Tuli do siebie, zapominając o sercowych bólach, o wszystkiem. Wytężyła wzrok, wytężyła słuch, wytężyła muskuły. Siła ku niej spływa, moc matki broniącej swego płodu. Jest piękna i wielka. Pita spogląda na nią i w duszy jej wzbiera wiel-