— No, to tembardziej prowadźmy go na Warecką.
— Prowadźmy!...
. | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . |
— Pan wejdzie frontowemi wschodami, my kuchnią.
— To i ja kuchnią.
— Niemożna. Mamciaby się gniewała. Tam dziś nieporządek. Pakujemy się.
— No, to niech tak będzie.
Wschodami, któremi nieśli Mundka, idzie w susach Porzycki, idzie jasny, trochę otylszy, ale zawsze żwawy, zwinny, opromieniony, doskonale wymyty, wygolony i z całą otwartością swego duchowego ja obnoszący się po świecie.
— Idę! idę!.. — zdaje się wołać, biegnąc ku górze.
Kuchenką wpada Pita. Za nią dąży Władka.
Tuśka pakuje coś w swoim pokoju. Pita przebiegła jadalnię i salonik. Wydostaje się do drzwi wejściowych i zaczyna otwierać drzwi z zawias, zamków i rygli.
— Ja, ja sama! — zawołała przed chwilą do Władki, tak, jak wtedy, gdy otwierała drzwi przed leżącym na noszach Mundkiem.
— Ja sama?..
Drobniuchna jej, biała ręka anemicznego dziewczęcia pora się ze stalą łańcuchów i zasuwek.
Po tamtej stronie rozlega się capstrzyk:
Pod Ulm, pod Kulm, pod Austerlitz,
Wzięli w coś tam niemcy — nie gadali nic!...
— Zaraz! zaraz...
— A cóż to za forteca!
Opadły rygle i łańcuchy. Żebrowski je przybijał własną ręką. Tak dobrze ten dom swój obwarował.
Ani dzieciom, ani żonie, ani jemu nie może się teraz stać nic złego. Złodziej się nie dobierze.
Biała ręka Pity usunęła zamki, łańcuchy...
— Ku-ku-ry-ku!..