dobrego słowa. Cóż z tego, że „dorosły“. Ona, Pita, wie, że choć będzie najdoroślejszą, to zawsze będzie tęskniła za tem, żeby jej kto dobre słowo powiedział.
Zwłaszcza, gdy będzie chora.
Zwłaszcza, gdy będzie smutna.
Gdy będzie czuła się taką okruszyną liścia, którą wicher zimny miota.
Gdy będzie szukała bodaj przyjaznego spojrzenia.
I ręki, która obejmie jej dłoń.
I słów, szeptanych ponad jej głową, szukającą oparcia i miotającą się w trwodze...
W trwodze strasznej, nieusprawiedliwionej, ściskającej serca, jakby obręczą stalową i zimną.
Wtedy Pita będzie zawsze biednem, strwożonem dzieckiem, choć będzie duża, duża, w długiej sukni i gorsecie i czesać się będzie modnie, i piec włosy co rano, i będzie martwiła się o to, zkąd wziąć pieniędzy na dom i na dzieci, i mówiła z taką pewnością siebie, i będzie mogła w kościele nie modlić się, tylko patrzyć po wszystkich, i...
Ach, Boże! czy Pita wie, co właściwie stanowi „dorosłość“ kobiecą? Przecież jej się zdaje, że „dorosła“ kobieta nie może już więcej się martwić, jak ona i być smutniejsza, i... kochać się inaczej.
Ach! jakież to straszne dreszcze przeszywają Pitę, gdy w myśli wymówi to słowo. Tam, sklamrze Edek: „Joj! ojoj...“ tam śmieją się dokoła niego, nawet ojciec dopomaga szydzić Władce, a ona tu, oblana warem, zamyka oczy i powtarza:
— Kochać się... kochać się...
Gdyby dokoła niej ścichło choć to życie i ona mogła w milczeniu wsłuchać się w to, co się w niej dzieje, w ten ból.
W ten wstyd.
W tę... rozkosz.
Strona:Gabryela Zapolska - Córka Tuśki (1907).djvu/103
Wygląd
Ta strona została przepisana.