Strona:Gabryela Zapolska-Pani Dulska przed sądem.djvu/20

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— A... tak!...
Konduktorowa westchnęła.
— Ach! żeby tak mego Olafuńcia można na wieś!... Ale skąd! — teraz taki pieniądz drogi... Wiktuały... czynsz...
Dulska zebrała w rękę tren szlafroka i znikła w głębi bramy.
Konduktorowa w najtajniejszych zakątkach duszy wypielęgnowała życzenie: „złam pysk“, lecz było to tak ciche, jak to, co człowiek w swej jaźni zamyka na hermetyczne angielskie zamki, nie wypuszczając na światło dzienne. Szło przecież o to, aby Dulska nie podwyższyła czynszu, więc należało zachować pewne komentarze, „i trzymać z panią gospodynią sztamę“.
A Dulska idąc po wschodach, po których włóczył się jeszcze zmieszany zapach perfum kokotki, przemyśliwała, jakby „wyciągnąć“ jeszcze czynsze w oficynie. Naczytała się właśnie o procesie kolejowym, na którym rozwłóczono jawnie bajeczne kradzieże, dokonywane w kufrach i przesyłkach. Majaczyły się jej przed oczyma całe sezamy bogactw, w których ręce zanurzał taki pan „kolejarz“.
— Jeżeli inni — pomyślała, — dla czegóż by i nie taki Oderwanek, — może i on... a skoro mieszka pod dachem uczciwej kamienicy, niech za to płaci!
Do głowy jej nie przyszło, aby złodzieja usunąć z pod tego dachu — ale... niech płaci!... Płaciłby przecież passerom.