Strona:Gabryel d’Annunzio - Tryumf śmierci.djvu/473

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

I zdało się, że powolna ta godzina, nigdy się chyba nie ma skończyć.
W cieniu skały, naprzeciw białego całunu, wzniesionego nieco przez leżącą pod nim zesztywniałą postać trupa, matka wciąż śpiewała swój hymn bólu, na nutę, uświęconą tylu cierpieniami dawnemi i świeżemi swej rasy. I zdawało się, że lament jej nie skończy się chyba nigdy.