Strona:Gabryel d’Annunzio - Tryumf śmierci.djvu/463

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

przedgórza, jakby jakiemuś widowisku. Dzieci, siedząc lub klęcząc, bawiły się kamykami, chwytając je w dłoń wyciągniętą, albo rzucając drugim w plecy. Wszyscy okazywali głęboką obojętność na widok nieszczęścia i śmierci innego. Nowa znów kobieta nadeszła, powracająca ze mszy, w jedwabnej sukni, przystrojona we wszystkie swe klejnoty. I jej także powtórzył zniecierpliwiony strażnik swe opowiadanie, pokazał miejsce w wodzie. Kobieta była gadatliwa.
— Zawsze mówię moim dzieciom: „Nie chodźcie mi do morza, bo was pozabijam!“ Morze, to morze. Z niego się nie uratujesz.
Opowiadała historye całe o tych, co się potopili; przypominała fakt o owym topielcu bez głowy, którego fale przyniosły aż do San-Vito i którego dziecko jakieś odkryło między skałami.
— Ot tu, między temi skałami, które tu widzicie. Dziecko przybiegło powiedzieć: „Trup przypłynął“. Myśleliśmy, że żartuje. Ale jednak poszliśmy i znaleźli. Było to ciało z uciętą głową. Sąd zjechał. Pochowano go w rowie, potem wykopano go napowrót w nocy. Cały był poraniony, cały popsuty, ale na nogach miał jeszcze trzewiki. Sędzia powiedział: „Patrzcie, lepsze niż moje!“ Musiał to więc być człowiek bogaty. I był to rzeczywiście kupiec handlujący wołami. Zamordowano go, ucięto mu głowę i wrzucono w Tronto.