Strona:Gabryel d’Annunzio - Tryumf śmierci.djvu/432

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
V.

Powracał też na trabocco niemal co dzień o najrozmaitszych porach. Tu było odtąd dla niego ulubione miejsce rozmyślań i marzeń. Rybacy przyzwyczaili się do jego odwiedzin; przyjmowali go z uszanowaniem, przysposabiali w cieniu chaty rodzaj tapczanu, złożony ze starych masztów, cuchnących smołą. Ze swej strony on jednał ich sobie datkami.
Słuchając szmeru wód, wpatrując się w szczyt masztu nieruchomego na lazurze nieba, przyzywał na pamięć żeglarskie swe wspomnienia, wracał myślą do koczowniczego życia, które niegdyś pędził zawsze latem, tego życia bezgranicznej swobody, które dziś wydawało mu się niezwykle pięknem, fantastycznem nieomal. Przypominał sobie ostatnią swą wycieczkę na Adryatyku, w kilka miesięcy po narodzinach swej miłości, w epoce smutku i zapału poetycznego, pod wpływem Percy Shelleya, tego boskiego Ariela, którego morze przetwarzało w coś bogatego i dziwnego razem: into something rich and strange. I przypominał sobie swoje wylądowanie w Rimini, przy-