Strona:Gabryel d’Annunzio - Tryumf śmierci.djvu/42

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Segni-Pagliano! — krzyczał głos zachrypły wzdłuż drzwiczek wagonów.
Jerzy, nieco wylękły, wysunął głowę i spytał:
— Wszak to Albano?
— Nie, panie; to Segni-Paliano — odpowiedział zagadniony z uśmiechem. — Pan jedzie do Albano? W takim razie należało wysiąść w Cecchina.
Hipolita wybuchnęła śmiechem tak głośnym, że Mr i Mrs. Martlet popatrzyli na nią zdumieni. I Jerzemu udzieliła się ta zaraźliwa wesołość.
— Co robić?
— Przedewszystkiem trzeba wysiadać.
Jerzy podał walizy posługaczowi, kiedy tym czasem Hipolita wciąż śmiała się świeżym rozgłośnym śmiechem z tej przygody, z której odrazu wyciągnęła dla siebie korzyść. Mr. Martlet miał minę jak gdyby wchłaniał w siebie z uszczęśliwieniem ten powiew młodości, podobny do słonecznej fali. Skłonił się głową Hipolicie, która w głębi serca doznawała nieokreślonego żalu, że jej już wysiadać przychodzi.
— Biedny master Martlet! — rzekła tonem w pół poważnym, wpół żartobliwym, ścigając oczyma pociąg, co biegł w przestrzeń pustą i mroczną. — Żal mi, że go już opuszczam. Alboż wiem, czy go jeszcze kiedy zobaczę?
Potem zwracając się do Jerzego, spytała:
— A teraz?
Urzędnik stacyjny poinformował ich: