Strona:Gabryel d’Annunzio - Tryumf śmierci.djvu/325

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

niać będziesz twoją twarzą rozmyślania pobożne mej duszy.
Uśmiechnął się na ten frazes liryczny, podziwiając przecież w duszy równocześnie piękny obraz nim wywołany. A ona w prostoduszności swego egoizmu, z tą zwierzęcością upartą, która stanowi podkład istoty niewieściej, nie upajała się niczem więcej nad ten obraz poetyczny przelotny. Szczęściem jej było ukazać się oczom kochanka tak wyidealizowaną, jak w pierwszy wieczór wśród błękitnawego półzmroku ulicy, lub tak jeszcze, jak w ukrytej kaplicy, pośród muzyki kościelnej i rozwianych woni kadzideł, lub jak na dzikiej ścieżce, usypanej kwiatami jałowca.
Niezmąconym, najczystszym swym głosem spytała:
— Kiedyż jedziemy?
— Czy chciałabyś pojechać jutro?
— Jutro, niech tak będzie.
— Strzeż się. Skoro raz tam wejdziesz, zejść nie będziesz mogła.
— A cóż to szkodzi? Będę spoglądać na ciebie.
— Spalisz się tam, strawisz, jak świeca.
— Ale tobie będę przyświecać.
— Przyświecać będziesz także i memu pogrzebowi...
Wymawiał te słowa tonem lekkim; ale w głębi samego siebie, ze zwykłą sobie potęgą życia urojonego, tworzył sobie baśń mistyczną. Po dłu-