Strona:Gabryel d’Annunzio - Tryumf śmierci.djvu/297

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

ły ukryte skarby; za pomocą pewnego rodzaju szkaplerzy trójkątnego kształtu, wypędzał z serc smutki.
— To Chrystus, co powrócił na ziemię — zakonkludował Cola Sciampagne gorąco, z akcentem wiary serdecznej. — I w nasze strony on przyjdzie. Czy nie widziałeś, jak zboża wyrosły wysoko? Czy nie widzisz, jak rozkwitły oliwne drzewa? Czy nie widzisz, jak winna latorośl obficie pokryła się gronami?
Pełen poszanowania dla wiary starca, Jerzy spytał poważnie:
— A w tej chwili, gdzież on jest?
— Teraz jest w Piomba — odpowiedział stary.
I wskazał na wybrzeża oddalone, gdzieś po za Ortone jeszcze, wywołując w umyśle swego gościa wizyę tego zakątka prowincyi Teramo, kąpiącej się w falach morskich; wizyę niemal mityczną ziem urodzajnych, zroszonych krętemi rzeczkami, gdzie wśród wieczystego drżenia topoli sączyły się strumienie wód po wygładzonem, żwirowem łożysku.
Po chwili milczenia, Cola podjął znowu:
— W Piomba jedno słowo wystarczyło mu, by powstrzymać pociąg w biegu na żelaznej drodze! Mój syn to widział. Nieprawdaż, Kandyo, że Vito opowiadał nam o tem?
Kandya przyświadczyła słowom starca i opowiedziała szczegóły spełnionego cudu. Mesyasz, okryty czerwoną tuniką, wyszedł naprzeciw pę-