Strona:Gabryel d’Annunzio - Tryumf śmierci.djvu/284

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Żadna z kobiet nie śmiała odpowiedzieć. Wszystkie w cieniu widziały błyszczącą jakąś postać, niepochwytnych kształtów.
W tedy postąpił ku drzwiom. Kiedy przeszedł próg, gorąco szalone i wyziew wstrętny zatamowały mu oddech. Odwrócił się i wyszedł.
— To kosa — rzekł.
W samej rzeczy była to zawieszona na ścianie kosa.
— Ach, kosa...
I głosy ozwały się znowu:
— Liberato! Liberato!
— Czyś ty zwaryowała?
— Zwaryowała.
— Noc zapada. Idziemy.
— Dziecko już nie płacze.
— Biedne stworzenie! Zasnęło?
— Nie płacze już.
— Teraz wsuńcież kołyskę; wieczór wilgotny. Pomożemy ci, Liberato.
— Biedne stworzenie! Czy śpi?
— Powiedziałbyś, że to mały trupek. Nie rusza się wcale.
— Wnieśże do domu kołyskę. Czy słyszysz nas, Liberato?
— Ona zwaryowała.
— Gdzie lampa? Józef powróci. Nie masz lampy? Józef powróci z wapniami.
— Ona zwaryowała widocznie. Nie mówi nic już.
— No, idźmyż. Dobranoc.