Strona:Gabryel d’Annunzio - Tryumf śmierci.djvu/235

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Jakam ja dumna z tego, że do ciebie należę. Tyś moją dumą. Jedna jedyna minuta, spędzona obok ciebie, wystarcza, bym się poczuła inną kobietą, absolutnie inną. Wlewasz mi nagle inną krew w żyły, innym darzysz umysłem. Nie jestem już Hipolitą, tą wczorajszą Hipolitą. Nadaj mi nowe imię.
I nadał jej:
— Duszo!
Gwałtownym, duszącym złączyli się uściskiem, jak gdyby pragnęli wyrwać, zda się, z korze niem pocałunki, które paliły im usta. Nareszcie Hipolita wydarła się i powtórzyła:
— Teraz pozostawię cię już Gdzież mój pokój? Zobaczmyż raz wreszcie...
Jerzy objął ją wpół ramieniem i poprowadził do sypialnego pokoju. Wydała okrzyk zachwytu zobaczywszy owo Thalamus thalamorum, obrzucone draperyą szerokiej kapy z żółtego adamaszku.
— Ależ my się tu zgubimy...
I śmiała się, obchodząc dokoła ten monument.
— Najtrudniejszem będzie tam się dostać.
— Postawisz naprzód nogę na mojem kolanie, wedle starego obyczaju tych stron.
— Co tu świętych! — zawołała, przypatrując się ścianie w głowach łóżka, na której rozwieszono długi szereg pobożnych obrazów.
— Trzeba je będzie przysłonić...