Strona:Gabryel d’Annunzio - Tryumf śmierci.djvu/22

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

„Dzisiejszej nocy nie będę mógł być zdala od niej; nie, nie będę mógł...“ I doznawał nieokreślonego wrażenia, że nim zawładnęła obca mu jakaś siła. Tragiczne jakieś tchnienie owiało mu umysł.
— Jerzy! — zawołała Hipolita przelękła, przyciskając jego ramię.
Zadrżał. Poznał to miejsce, w którem zatrzymywali się, przypatrując krwawej plamie, pozostałej po samobójcy. Spytał:
— Boisz się?
Spojrzeli sobie wzajem w oczy, zamieniając w tem spojrzeniu upajającą obietnicę.
Jerzy, pokonany rozrzewnieniem, spytał:
— Przebaczasz mi?
Powtórnie podnieśli na siebie wzajem oczy, a w spojrzeniu pełno było pieszczoty.
On szepnął:
— Moja uwielbiona!
Ona odpowiedziała:
— Do widzenia! Do jedenastej, myśl o mnie!
— Do widzenia!
Rozstali się na początku ulicy Gregoryańskiej. Ona zwróciła się w ulicę Capo-il-Case. Kiedy się oddalała trotuarem wilgotnym i połyskującym od blasku oświeconych szyb sklepowych, on ścigał ją spojrzeniem.
„I otóż, opuszcza mnie; powraca do domu, który mnie nie jest znanym; wchodzi w życie powszednie, prozaiczne, gminne, zrzuca z siebie tę