Strona:Gabryel d’Annunzio - Tryumf śmierci.djvu/17

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Obraz śmiechu przyszedł mu na pamięć.
„Co to mi opowiadała wczoraj? Nie wiem już co to było takiego, jakieś drobne zajście komiczne, które się wydarzyło w Medyolanie u jej siostry, podczas jej tam pobytu... Jakeśmy się śmiały!... Zatem zdala odemnie mogła śmiać się, być wesołą. Otóż zachowałem wszystkie jej listy a wszystkie te listy pełne są smutku, łez, rozpacznej tęsknoty”.
Poczuł, że zadano mu ranę, potem niepokój gwałtowny jak gdyby nagle stanął wobec ważnego jakiegoś i niedającego się naprawić faktu, nierozświeconego tylko jeszcze dokładnie. Zachodziło w nim zwykle zjawisko przesady uczuć drogą asocyacyi obrazów. Ten niewinny wybuch śmiechu, przechodził już w jego imaginacyi w wesołość bezprzestanną, codzienną, cogodzinną, przez cały czas trwania nieobecności. Hipolita żyła tam wesoło, powszedniem, gminnem istnieniem z ludźmi jemu nieznanymi, pośród kolegów swego szwagra, w kole wielbicieli ograniczonych. Jej listy pełne smutku, były najzwyklejszem kłamstwem. Przypomniał sobie dokładnie ustęp któregoś lis tu: „Tu życie jest nieznośnem, przyjaciele i przyjaciółki oblegają nas wciąż, nie pozostawiając ani godziny spokojnej. Znasz serdeczność medyolańską...” I w umyśle jego powstała jasna zupełnie wizya Hipolity, otoczonej całą gromadą mieszczuchów, komisantów handlowych, adwokatów, przemysłowców. Uśmiechała