Strona:Gabryel d’Annunzio - Tryumf śmierci.djvu/13

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

łości. Mija nas jakiś mężczyzna, spogląda na ciebie i w twoim umyśle, drobny ten fakt budzi jakieś wrażenie, którego ja nie jestem w stanie podpatrzyć. I nigdy nie wiem, czy chwila obecna nie rozjaśnia się dla ciebie jakimś refleksem minionego twego życia. Och, to życie, ja się go lękam szalenie! Jestem obok ciebie, czuję jak mnie ogarnia rozkoszne szczęście, które w niektórych chwilach życia daje mi sama twoja obecność. Pieszczę cię, mówię do ciebie, słucham tego co mi powiadasz, oddaję się tobie cały. Nagle mrozi mnie myśl jedna. A jeśli, nie zdając sobie z tego sprawy, wywołałem w jej pamięci widmo wrażenia poprzednio już doznanego, w sercu rzewne wspomnienie dni dalekich?... Nie umiałbym nigdy wypowiedzieć ci, ile cierpię. Ten zapał, którym mnie przejmowało złudne poczucie niewiedzieć jakiej łączności świętej między mną a tobą, pryska nagle. Kryjesz się przedemną, oddalasz, stajesz dla mnie niedostępną. I po zo staję sam, w przerażającem opuszczeniu. Dziesięć, dwadzieścia miesięcy zażyłości na nic się już nie zdały. Wydajesz mi się tak samo obcą, jak w czasach, kiedyś mnie nie kochała jeszcze. I przestaję cię pieścić, przestaję mówić, zamykam się w sobie, unikam wszelkiego objawu zewnętrznego, obawiam się, że najlżejsze jakie dotknięcie zbudzić może w głębi twego umysłu nieznane mi uczucia, które zło żyło tam życie, nie dające się już odwołać. I w takich to chwilach, nachodzą